Podbijamy Las Vegas
2022-06-19
Po przejechaniu piekielnej góry Nevady i pożegnaniu naszych strażaków, pędziliśmy do przodu. 50 kilometrów przed Las Vegas w oddali, zauważyliśmy ogromną piaszczystą łunę, do której "wpadały" samochody. Kiedy zbliżyliśmy się do niej okazało się, że to ogromna burza piaskowa.
Nie wiedzieliśmy jak się zachować, czy przeczekać ci wcisnąć gaz i przebić się przez nią, ale i tym razem zdaliśmy się na intuicję i obserwację, czyli co inni kierowcy zrobią. Żaden z nich nie zwolnił ani się tym nie przejął tylko leciał przed siebie nie patrząc na pył. Zrobiliśmy dokładnie tak samo, pozamykaliśmy okna i modliliśmy się, aby maluszek nie dostał kaszlu albo czkawki, bo przed nami była jeszcze jedna, niewielka góra. Na szczęście udało się bez żadnych turbulencji przedostać na górę, gdzie zrobiliśmy pół godzinny odpoczynek na schłodzenie malucha i swoich nerwów. Po przystanku ruszyliśmy na podbój Las Vegas, naszego ukochanego miejsca gdzie w 2017 roku wzięliśmy ślub ( o tym na innym blogu wkrótce ). Przebiliśmy się przez korki i po półtorej godziny dostaliśmy do hotelu, cali mokrzy od upału, nerwów i szczęścia, że jesteśmy już na miejscu. Tak więc powiedziałam do mężunia, ja tu zostaję...... no przynajmniej 4 dni. Kiedy doszliśmy do siebie, przespaliśmy się i na drugi dzień ruszyliśmy na podbój miasta najpierw pieszo, aby zwiedzić kasyna, sklep m&m i coca-coli, a w nocy maluszkiem po centrum Las Vegas ( tylko wtedy można było swobodnie przejechać główną ulicę ). Na czerwonym świetle zatrzymał się obok nas policjant, więc otworzyłam grzecznie szybę, a on z uśmiechem na twarzy pyta co to za auto i skąd jesteśmy, więc w wielkim skrócie wyłożyłam mu jak na przesłuchaniu całą prawdę :-) po czym życzył nam dobrej zabawy i szczęśliwego dobicia do mety. Dzięki tym kilku dniom odpoczynku, naładowaliśmy baterię, dolaliśmy trochę oleju maluszkowi i ruszyliśmy w dalszą podróż, żegnając z łezką w oku naszego ulubionego miejsca na ziemi.
Dane kontaktowe
Podróże